Candy hidden in Camden.

Przyznam się, że korzystam (z oczywistych względów niechętnie) z "pewnego" portalu - a to jakieś newsy, technowinki, kursy walut, znalazłem fajnego bloga. Jest masa zdjęć. Istna pstrokacizna. Na jednym z nich była Ona. Za jakiś czas znowu. I znów mało pochlebnie ją sfotografowali. Pomyślałem, że to następna celebrytka, znana z tego, że jest znana i czasem "wykona" jakiś skandal. Ale za którymś razem to mnie dziwnie ruszyło. To nie jest naturalne, żeby polować na chwile czyjejś słabości i bezlitośnie je eksploatować. To rani. Przecież trzeba pomagać. Wtedy nawet jeszcze nie wiedziałem, że śpiewa. No cóż... Nie ze wszystkim człowiek jest na bieżąco. Teraz jest mi wstyd. Pewnego dnia nawet kolega przysłał mi takie zdjęcie. Wtedy przekornie zacząłem myśleć o Niej z sympatią. Trochę jak o dawnym kumplu, który ma problemy, ale zawsze dobrze się o nim myśli. Potem przeczytałem kim jest, że wydała płytę, potem drugą i w myślach życzyłem Jej powodzenia. Ale jakoś nie przeszło mi przez myśl - nie te lata, więc nie skojarzyłem automatycznie - sprawdzenie piosenek na yt. To też nie był dobry czas na takie skojarzenia. Minął rok 2010, powstał NE i w obiegu była "na gorąco"  zupełnie inna tematyka...

Pewnego dnia słuchałem radia.  Właściwie to leciało sobie w tle, a ja przeglądałem internet. Wtedy usłyszałem nową melodię. Piosenka stopniowo trafiała do świadomości i po pewnym czasie bardziej skupiłem się na niej niż na necie. Rytmiczna, ale niezbyt szybka, niby zagrana nowocześnie, ale też z "ukłonem" w stronę tradycji, słychać wiele instumentów. I wokal. Taki mocny, wyrazisty, wymowa (wyśpiew?) conajmniej interesująca, ciepło, ale takie sympatycznie szorstkie, kolor raczej brązowy. Taka mieszanka kawy, czekolady, tytoniu i... chyba benzyny. Tego głosu nie znałem. Piosenka się skończyła. Powiedzieli kto śpiewał. Nie mogłem uwierzyć. To było jedna z tych rzeczy, ktore zapadają w świadomość jako gwałtowne połączenie dwóch zupełnie innych światów - tego z tych brzydkich zdjeć, o którym w sumie nie myślałem, po prostu był gdzieś tam w głowie i tego zupełnie innego, jaki wypływał z tej muzyki. To śpiewała ta dziewczyna ze zdjęć. Te oba światy były rzeczywiste, jakie by nie były, ale to połączenie było dla mnie nierealne. Do tej pory jest.

Wtedy "wreszcie" wpadłem na pomysł sprawdzenia klipów w necie. I się zaczęło. Kupiłem płytę. Zrobiłem empetrójki, kupiłem odtwarzacz (nie miałem...) i słuchałem. Coraz więcej.

Nadeszło lato. Przyjechałem do domu na urlop. Poodwiedzałem znajomych, pojeździłem po okolicy. Podczas tych podróży słuchawki miałem ciągle na uszach i ciągle nie mogłem wyjść z podziwu. I stało się. Wróciłem do domu i moja mama, która nie zna angielskiego, próbując prawidłowo wymówić nazwisko, powiedziała, że nie żyje młoda brytyjska piosenkarka. Zorientowałem się, że musi chodzić o Amy. Nie potrafię napisać co wtedy poczułem.

Teraz, gdy piszę te słowa znów gra radio. Za każdym razem gdy słyszę znaną piosenkę, jakąś starą, ale wyjątkowo ładną i znaną to myślę sobie co byłoby, jakby ją Ona zaśpiewała. Kilka razy to zrobiła, a takiego śpiewania nigdy dość. Właśnie akurat skończyła się Lili Marleen zaśpiewana przez Dietrich i jest polska wersja Raindrops Keep Falling on My Head. To tylko takie przykłady.

Jak już będę po tamtej stronie, to postaram się pójść do klubu, w którym śpiewa i wręczę Jej piękny bukiet kwiatów. I podziękuję za piosenki.

Do zobaczenia, Amy.